czwartek, 6 października 2011

repeat!


Czy muszę mówić gdzie dziś znów nocowałam? I z kim zjadłam śniadanie?


Potrzebuję wakacji, ucieczki jakiejś, słońca, wody, wiatru, piasku! TERAZ!!!

poniedziałek, 3 października 2011

Mam kaca.


Ale czuję się wspaniale! Wróciłam do swojego miasta, nareszcie! I przybył październik! Szczęście promieniuje ze mnie na 128 km, śmieję się bardzo głośno, bo radością trzeba się dzielić, prawda?


Jednak.. jak to jest, że gdy ludzie się rozstają i po rozstaniu zaczyna być lepiej niż przed? Że po prostu zaczynamy doceniać co mieliśmy, czy może napięcie wzrasta przez sam fakt, że to już nie jest nasze, że 'do mnie czy do ciebie?'? Że można nie być razem, a nazywać się 'moja śliczna dupeczka, dziewczynka najpiękniejsza, uwielbiam cię..'? Czy jest jakiś kodeks, w którym dokładnie ktoś opisałby jak ludzie powinni zachowywać się po rozstaniu? Ile razy mogą się spotykać, wysyłać smsy, dzwonić do siebie.. Bo ja tego wszystkiego nie ogarniam, wiem, że powinnam najbardziej słuchać siebie i swojego serduszka i powinniśmy robić to co tak naprawdę sprawia nam przyjemność, zarówno mnie jak i Mężczyźnie, a nie przejmować się, że nikt tego nie rozumie, mówią, że jesteśmy walnięci i tak po rozstaniu normalni ludzie nie robią.
Ale kto powiedział, że po zerwaniu ludzie muszą odgrodzić się tym wielkim murem i udawać, że NAS nigdy nie było. Do cholery, nie wykasowałam żadnego zdjęcia z Mężczyzną z facebooka bo przez 5 lat był najważniejszą częścią mojego życia, więc dlaczego mam kasować coś co strasznie miło mi się kojarzy? A mam wrażenie, że niektórz wręcz tego oczekują! Czuję się z tego powodu szykanowana, jakbym łamała jakieś prawa singli a wszystkich, nawet nie singli strasznie razi to po oczach.

Tak, spędziliśmy razem 1.5 dnia i noc i zlinczujcie mnie.. ale nie widzę w tym nic złego!

czwartek, 29 września 2011

Na Dobry Wieczór.


BARDZO DOBRY WIECZÓR! Tak jak wspominałam z Mężczyzną mam bardzo dobry kontakt. Fajnie, nie sądziłam, że to tak będzie wyglądać, tym bardziej, że po pierwszym spotkaniu od rozstania (4.5tygodnia) nie umiałam dojść do siebie. Wrócił zasrany sentyment, odezwała się tęsknota, wątpliwości.. Przez 3 dni nadawałam się tylko na kozetkę. Ale cicho, schodzę z tematu, nie o tym miałam pisać, dobre relacje z exem nie są powodem by ten wieczór nazwać BARDZO DOBRYM WIECZOREM! Otóż Przyjaciel (wielki  mr uciekinier z posta niżej) wysłał mi dzisiaj smsa! Myślałam, że skoro uciekł na koniec świata by zacząć wszystko od nowa z dala ode mnie to już nie mam na co liczyć, oczywiście regularnie wysyłałam wiadomości z krótkimi opisami co u mnie po cichu licząc, że kiedyś się nade mną, biedną pokutującą, zlituje, że zrozumie, że źle odebrał to wszystko co działo się między nami, że zależy mi na nim jak na najlepszym kumplu...
I zlitował się! Dostałąm nowy adres mailowy z krótkim dopiskiem, że tęskni, że mam pisać i na pewno mi odpisze.
Kurde no! Jedna wiadomość! Jeden zasrany sms, 160 znaków a sprawiło mi to tyle radości, że jak usiadłam do komputera to pisałam maila 2h, opisując dzień po dniu co robiłam, jadłam, widziałam odkąd wyjechał. I że bardzo, bardzo tęsknie, a nasze miasto nie jest już takie same bez niego.

Dodatkową radość sprawia fakt, że jutro koniec delegacji, koniec spania w hotelowym pokoju i wielkich nudów, jutro powrót do W., do Przyjaciółek, do koncertów, do wszystkiego co kocham!

Na Dzień Dobry.

Jestem singielką od prawie 4 miesięcy.
4 miesiące temu rozstałam się z Mężczyzną, którego nazwać mogłam swoim lustrzanym odbiciem z fiutkiem, bo gdy wchodzę na jego profil na facebook łączy nas wszystko - od książek, filmów, muzyki po gry komputerowe i miłość do pokera. EX-Mężczyznę nazywajmy po prostu Mężczyzną. Z szacunku, z sentymentu, z uczucia, które niewątpliwe jeszcze w sobie mam (co przysporzyło mi również nie lada problemów, ale o tym zaraz).



Przez całe 5 lat naszego związku, gdy kiedyś jeszcze strasznie zakochana chlipałam w poduszke pod wpływem jakiś tkliwych babskich filmów (też zauważacie, że kobiety w zawiązku charakteryzuje skłonność do histerii?) myślałam, że rozstanie to kwestia chwili, kłamstwa, zdrady, że bardzo boli i jeśli u nas wydarzy się coś takiego to na pewno tego nie przeżyję, ucieknę na drugi koniec świata by lizać swoje rany w spokoju. Otóż teraz, już jako singielka z kilku miesięcznym stażem, stwierdzam, że do rozstania nie dochodzi z dnia na dzień. To dni, miesiące oddalania się od siebie, mówienia coraz mniej aż w końcu jedyne co mówisz to 'basta!'. I teraz jak patrzę na to oddalanie się to stwierdzam, że najgorsza jest właśnie ta rosnąca z dnia na dzień obojętność, która wręcz parzy, bo niby drugi człowiek jest ważny, a jednak brakuje już tego tak ładnie nazwanego 'CZYMŚ'. U nas właśnie to 'coś' po prostu się skończyło, wypaliło, nasze mieszkanie przestało być nasze, wspólne plany na wakacje się rozwiały i nagle zostałam sama ze swoją burzliwą osobowością zastanawiając się co mam do cholery zrobić dalej?
Myślę, że porzuciłam Mężczyznę już kilka miesięcy wcześniej. Myślałam o naszym związku 'nijaki', czułam się jak stara żona mimo swoich dwudziestu kilku lat, sfrustrowana, pełna irytacji.


Gdy zabrał manatki i zniknął z naszego mieszkania, ja 2 dni spędziłam na kanapie oglądając smutne filmy i słuchając jeszcze smutniejszej muzyki, bo wydawało mi się, że płacz pomoże mi poczuć się lepiej, oczyści mnie, nie wiem dokładnie co mi się wydawało w każdym razie bardzo starałam się rozpłakać. Jednak płacz nie przyszedł a ja nie mogłam pozbyć się bardzo dziwnego uczucia, przerażenia pomieszanego z ciekawością, jakbym czekała na jakąś ogromną przygodę.


Minęło kilka tygodni mojego singielskiego życia, zaczęłam wychodzić do kina, spotykać się z różnymi innymi facetami, zwykłe kino, kawa, naprawde dobrze się bawiłam.  Mężczyzna miał dziwne szczęście będąc na drugim końcu Polski akurat wtedy wysyłać SMSa, czy dzwonić, ja niby singielka z pełnym prawem robienia tego na co miałam ochotę jakoś bałam się przyznać co tak naprawdę robię w danej chwili. Pojechałam na prawdziwe babskie wakacje, które były szaleńczymi 3 tygodniami, nie pamiętam kiedy ostatnio tyle się śmiałam, tak dobrze bawiłam!

Nie nastawiałam się na nowy związek, wręcz nie chciałam go, nie dałabym rady, bo jak się angażować to na 100% . Jednak wdałam się w coś co było jednym z największych błedów jaki mogłam popełnić. Spotykając się z.. nazwijmy go Przyjacielem nieświadomie dałam mu nadzieję na coś więcej. Traktując go po kumpelsku, jednak spędzając mase czasu razem pozwoliłam, by uwierzył, że coś z tego powstanie, nigdy jednak nie mówiąc mi tego wprost. (Co z jednej strony też przemawia na jego niekorzyść, bo mieć przez 2 miesiące milion okazji by powiedzieć babie o swoich uczuciach a tego nie zrobić, to jednak trochę żałosne, prawda?). Gdy dosyć drastycznie dałam mu do zrozumienia, że nic z tego nie będzie (na jego oczach całowałam się z Mężczyną) zabrał swoje manatki z kraju i zwiał. Nie powiem, że mnie nie zabolało.. Poczułam się porzucona. Było mi okropnie przykro, bo spędzaliśmy ze sobą naprawdę kupe czasu i tak jak jednych pleców, które zawsze były przy mnie pozbyłam się sama, to te po przyjacielsku dały mi ogromne poczucie bezpieczeństwa. Ale jak powiedziałam - wziął i zwiał z mojego życia.
Najbardziej w tym wszystkim popieprzone było, że wtedy właśnie zapłakałam.

Bardziej mniej niż więcej nadrobiłam ostatnie 4 miesiące, jesteśmy w miejscu, w którym znajduję się teraz. Z nowym mieszkaniem, nie bardzo wiedząc co mam robić dalej, w którą stronę się udać. Zmieniłam pracę, zapisałam się na jogę i basen, w planie mam jeszcze włoski. 4 miesiące a ja przeżyłam taki kogel mogel, że aż sama jestem w szoku, że tyle może wydarzyć się w życiu jednej singielki. Czasem miałam wrażenie, że moja osobowość eksploduje! Chwilami czułam się zrezygnowana jak Winehouse, czasami byłam sexownym kociakiem jak Monroe, przyjaciółki łapały się za głowę  i nie nadąrzały.
Także teraz skupiam się na sobie, bo po 5 latach dzielenia wszystkeigo na pół chcę być swoim pępkiem świata i najbardziej mam ochotę na niegroźny egoizm!